Cotygodniowe przypomnienia. Jak udaje mi się nie zaprzepaścić dobrodziejstw detoksu.
Do dobrych rzeczy trzeba wracać
Dziś dzień przypomnienia detoksu. Tym razem robię dzień na sokach i smothie.
Pisałam ostatnio o tym, że zafundowałam sobie 14-o dniowy detoks na diecie dr. Dąbrowskiej, na którym zresztą czułam się genialnie! Pełna energii, z przenikliwym umysłem i wzrokiem. Żeby nie zaprzepaścić tego efektu, po pierwsze zrobiłam mądre wyjście z detoksu. Nie rzuciłam się od razu na białko i cukier, ale wprowadzałam systematycznie kolejne grupy pokarmowe, tak by odbudowa, która ma miejsce po oczyszczaniu, była pełnowartościowa. Jeżeli ma powstać silny i zdrowy organizm, trzeba mu dostarczyć wysokiej jakości składników, bez tego będzie lipa.
Tak więc przez kolejne tygodnie unikałam cukru, powoli wprowadzałam jakościowe tłuszcze (kokosowy, sezamowy, ghee) zaczynając od roślinnych. Ta sama rzecz tyczy się białka, w kolejności: strączki, jajka, ryby.
I co dalej?
Żeby efekty detoksu utrzymywały się długo i by organizm na bieżąco ogarniał destrukcję, którą sieje niewłaściwe jedzenie (zanieczyszczone chemią, przetworzone, nieodpowiednie dla nas) warto robić 1-o dniowe przypomnienie raz w tygodniu. Tak też czynię i szczęśliwym zwycięzcą został mianowany poniedziałek.
Nowy tydzień- nowa ja. Przypomnienie detoksu.
Dobrze jest zaczynać od poniedziałku i z nową energią wchodzić w nowy tydzień.
No chyba, że coś pójdzie nie tak i jak dziś, padnie na czwartek;)
Możesz wtedy być na przykład na samych sokach lub smothie, lub na diecie owocowo-warzywnej Dąbrowskiej, lub też robić sobie dzień głodówki na samej wodzie, czy ziołach. Ważne, by odciążyć organizm. Nasze ciało, tak jak nasz umysł, lubi mieć jedno zadanie do wykonania na raz. To mu najbardziej służy. I tak jak w stresie, nasz organizm gorzej radzi sobie z trawieniem, można powiedzieć, że je wyłącza, tak w trakcie jedzenia nie najlepiej radzi sobie z regeneracją. Dlatego potrzebujemy takich momentów ( im dłuższe tym lepsze) kiedy nie dostarczamy organizmowi pożywienia, na którego trawienie musi spalać całą energię, właśnie po to, by użył całej swojej mocy na regenerację.
Okno żywieniowe
Już od jakiegoś czasu organizm sam mi podpowiadał, że wczesne śniadanie, nie jest czymś, co jest mi potrzebne do życia. Bardzo długo go nie słuchałam, chociaż pamiętam jak walczyłam z moim tatą w liceum, kiedy próbował coś we mnie wmusić, twierdząc, że nie będą myśleć w szkole. Jeśli nie dojrzeliśmy jeszcze do tak radykalnych posunięć, na początek wystarczy się nie przejadać. Najprostszym sposobem jest, jak podpowiada ajurweda, jeść tak, by 1/3 żołądka zawsze była pusta. Czyli nie najadać się do końca.
Przeczytałam ostatnio książkę Food Pharmacy, założycielek bloga o tej samej nazwie i muszę powiedzieć, że choć książka nie jest napisana językiem, który lubię, nie żałuję ani minuty z poświęconego na nią czasu. Chyba niczym mnie nie zaskoczyła, ale lubię systematyzować wiedzę, no i oczywiście potwierdzać, że miałam rację;)
Powołując się na badania prof. Stiega Bengmarka, wspomina się tam o tzw. oknie żywieniowym. Najoptymalniej jest zachować 16-o godzinną przerwę w jedzeniu w trakcie doby. A więc jemy w przeciągu 8 godzin, wtedy faktycznie organizm ma wystarczająco dużo czasu, żeby ponaprawiać to, co wymaga naprawy.
Tak też czynię! Jeśli zdarzy się poślizg, pilnuję żeby absolutnym minimum odpoczynku dla mojego układu trawiennego było 12 godzin i ani minuty mniej. Czuję, że świetnie mi to robi. Poprawia się metabolizm, mam dobry nastrój i wzrasta poziom energii życiowej. Wiadomo przecież, że wszystko to jest ze sobą powiązane..
Bardzo mi się podoba powiedzenie prof. Stiega Bengmarka, że
śniadanie jest najmniej istotnym posiłkiem dnia” –wywrotowe, ale przede wszystkim- wyzwalające!
Warto wspomnieć, że ajurweda również niektórym typom konstytucjonalnym zaleca nie tylko głodówki, ale również krótkie posty, polegające na tym, że pomijamy śniadanie i zaczynamy jedzenie dopiero po godzinie dwunastej w południe.
Mi służy, polecam:)